Nie uważam, że naukę kończymy wraz z ukończeniem formalnej edukacji w szkole i na studiach. Uczymy się przez całe życie, a wartościowe książki ułatwiają nam ten proces. Ja je dzielę na te tematyczne, przybliżające nam określone pojęcia, tłumaczące strukturę danych obiektów i literaturę szumnie zwaną „piękną”...
Pamiętam taką lekcję polskiego w liceum, gdy rozgorzała burzliwa dyskusja pomiędzy moją nauczycielką a klasowymi „mózgami” czyli grupką chłopaków zainteresowanych szczególnie naukami ścisłymi. Postawione pytanie nurtowało mnie później przez długi czas.
Po co są zajęcia z języka polskiego w szkole? Dlaczego jesteśmy zmuszani do czytania książek, wierszy – do ich omawiania. Po co właściwie musimy się tego uczyć? Dlaczego ktoś usiłuje nam wmówić, że wzniosłe jest porównanie gwiazd na niebie do durszlaka??? (omawialiśmy akurat wiersz, już nie pamiętam tytułu ani autora)... No cóż pani się namęczyła, stosując iście gombrowiczowski styl - Słowacki wielkim poetą był, Słowacki musi nas zachwycać, nie widzicie tego? (z tym, że akurat wtedy to nie o Słowackim).
Nie muszę chyba pisać, że raczej nas to nie przekonało J Byliśmy w dwóch różnych rzeczywistościach, gdzie niemożliwe jest spotkanie na wspólnej płaszczyźnie zainteresowań. Niemniej gdzieś w środku czułam, że te lekcje coś mi dają, są potrzebne, nie mogłam jedynie zrozumieć – dlaczego. Sama owszem – uwielbiałam czytać. Ale po co kogoś zakochanego w komputerach, matematyce czy fizyce zmuszać do zachwytu nad wyżej wspomnianym, przykładowym Słowackim?
Ja już chyba żyję w takim pokoleniu (z końcówki lat 80-tych), że przemawiają do nas argumenty natury ekonomicznej, mianowicie – co dokładnie ja z tego mam? I zaczęłam się zastawiać – co takiego jest w czytaniu literatury pięknej, co jest tak potrzebne w rozwoju mojej osoby?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz