![]() |
Do przeczytania tutaj :) |
Książkę Lord Jim musiałam przeczytać w ramach zajęć z języka polskiego, pomimo że nie przerabiałam materiału z poziomu rozszerzonego. Po prostu tak bardzo spodobała się naszemu profesorowi, że wygospodarował trochę miejsca w naszym napiętym grafiku i na tę pozycję. Pamiętam, jak akurat na tej książce testowałam swoją szybkość czytania, było to bodajże 30 stron na godzinę. Także książkę przeczytałam szybko, kompletnie nie wgłębiając się w jej przesłanie. Teraz, po kilku latach, ze zdziwieniem dostrzegam, ile mnie ominęło... Stąd pierwszy wniosek – nie warto książek czytać szybko. Zwłaszcza takich książek. Docierają do mnie gdzieś kiedyś przeczytane słowa, że książkę trzeba smakować powoli, czasem nawet odrywając się od czytania i myśląc o tym, co się właśnie przeczytało. Wchłaniając nowo poznaną treść, wkomponowując ją we własne życiowe doświadczenia. A drugi wniosek - warto do książek wracać. Zwłaszcza do takich książek J
Pierwszy pryzmat – słów kilka o wartościach. Wychowałam się na Ani z
Zielonego Wzgórza. Z perspektywy czasu doceniam ogromne znaczenie tej książki,
która wbiła we mnie przekonanie, że warto być dobrym, pracowitym, uczciwym,
honorowym... Słowem - ukształtowała we
mnie taki bazowy szkielet wartości, którymi kierowałam się w dzieciństwie. Odrębną
historią jest, że od czasu liceum powoli i niespostrzeżenie pewne wartości
zaczęłam nieświadomie poddawać w wątpliwość. Bo przecież liczy się efekt. Liczy
się to, czy osiągniesz sukces, ile zarabiasz, czy inni Cię szanują. Na efekt
nie trzeba długo pracować – wystarczy przecież czasem iść na skróty,
zabajerować, zamanipulować. Ciężka praca nie zawsze się opłaca, po co
postępować zgodnie z własnym kodeksem, skoro i tak nikt o to nie dba, a Ty sama
zakładasz sobie kajdanki na nogi i usiłujesz wygrać w maratonie, gdzie każdy
nie tylko pozbawia się zbędnego balastu, ale i stosuje wspomagacze. Nadal
miałam swój kodeks honorowy, ale powoli zaczęłam go traktować jako balast, nie
jako wsparcie. I oto jakiś czas temu zaczęło docierać do mnie, że żyjąc bez
wartości, bez własnego kodeksu spalasz się dużo szybciej. Jeszcze nie jestem w
stanie tego dobrze uzasadnić, ale rodzi się we mnie silne przekonanie, że nie
można inaczej, na skróty. Jim ma wewnętrzny kodeks wartości. Bez względu na to,
czy to mu się opłaca, czy wiąże z pozytywnym konsekwencjami – robi to co uważa
za słuszne, zgodne z jego wartościami, które wyznaje... Chwała mu za to, bo nie
wszyscy docierają do tego etapu rozwoju osobistego.
Chwila na emocjonalną inteligencję. Mam czasem takie momenty, kiedy coś
palnę, a później zastanawiam się – dlaczego to powiedziałam? Miewam i tak, że w
danej sytuacji wiem jak powinnam się zachować, ale zachowuję się zupełnie
inaczej. Zastanawiam się, czemu nie mogę zmusić się do zrobienia czegoś tak jak
powinnam, lecz w chwilach gwałtowniejszych emocji po prostu reaguję zupełnie
nieodpowiednio. Analizując to, dotarłam do pojęcia „inteligencja emocjonalna” –
zdolność do sterowania własnymi emocjami. Czy w chwili próby Jim potrafi sterować swoimi
emocjami? Los funduje mu ogromną okazję do sprawdzenia się. Kluczowy dla Jima
moment – skok z Patny do szalupy ratunkowej. Dlaczego skoczył? Wyłączył
świadome myślenie, uległ emocjom. Na poziomie emocjonalnym być może po prostu
chciał ocalić życie. A może pamiętał ten inny skok, którego nie wykonał? Może
głęboko w podświadomości tkwiło przekonanie, że działanie, akcja, skok – jest
lepsze od bezczynności? Dlaczego postąpił wbrew sobie, wbrew własnemu kodeksowi
etycznemu?
Ważne jest by posiadać ten wewnętrzny kodeks. Ważne by go wdrażać w ramach
życia codziennego. I ważne, by pozostać mu wiernym również w chwilach, w
których poddani jesteśmy próbie. Jak się tego nauczyć? „Tyle o sobie wiemy, na
ile nas sprawdzono”... Być może właśnie trzeba nauczyć się sterować naszymi
emocjami w chwilach próby. Tylko jak - samemu wystawiać się na próbę? Ćwiczyć,
obiektywnie oceniać własne możliwości i doskonalić? A może czasem (tak
dodatkowo) warto uczestniczyć w chwilach próby innych, w ich emocjonalnych
rozterkach, niejako ćwicząc na symulatorze, jakim jest genialna książka?
---------------------------------------------------------------------------------------------
Mam wrażenie, że na lekcjach z polskiego skupialiśmy się na rzeczach mało
istotnych, nadając odpowiednie etykiety książkom (powieść epistolarna, dramat),
ucząc się wytworzonych na przestrzeni lat pojęć (budowa szkatułkowa,
trzynastozgłoskowiec) i analizując teksty „pod klucz”. Zabrakło odniesienia tej
głębokiej życiowej filozofii zawartej w lekturach do naszego własnego życia...
Z perspektywy czasu widzę, że to był ogromny minus tej, w moich czasach, „nowej
matury”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz