
Aby książki były
obecne w naszym życiu potrzebny jest nam jakiś rytuał. Może będą to czwartkowe
wieczory w kąciku pokoju, na ulubionym fotelu z oswojonym światłem lampy i
gorącym kubkiem kakao. Albo „na szybko” poniedziałkowe popołudnia w kuchni,
wraz z buchającą z garnków parą i szumiącym okapem. Koc na plaży w wakacje. A może będą to te szare,
deszczowe dni w tramwaju, w drodze do pracy... Albo sobotnie kąpiele z pianką,
lampką czerwonego wina i intrygującą lekturą. Albo te niedzielne
poranki, kiedy domownicy jeszcze śpią, a Ty jak zwykle budzisz się przed 7, w
uśpionym domowym zaciszu, wraz z pierwszymi promieniami słońca na balkonie –
czytasz ...
Gdy moje życie
było nieco mniej uporządkowane mogłam dowolnie zapominać się w książkach i
odcinać od świata na kilka dobrych dni. Ale im jestem starsza, im bardziej
zapracowana, tym bardziej doceniam znaczenie tych małych rytuałów. I ich
piękno. Zaryzykuję stwierdzeniem, że właśnie te „momenty” są odpowiedzialne za
wyodrębnienie z gatunku ludzkiego szczególnej odmiany – ludzi zakochanych w
książkach ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz