
Osobista dygresja: pamiętam walki niektórych nauczycieli z uczniami (nie z polskiego, tu miałam względne szczęście) pt. ja sam umiem na 5, ale ty co najwyżej na 3. Koleżanka wezwana do odpowiedzi do tablicy, świetnie znała wymagany materiał z ostatnich 3 lekcji, nie dała się zagiąć. I co? I nauczycielka otworzyła samiutki początek zeszytu, posypały się pytania z samego początku semestru. Ndst. wylądowało w dzienniku, czy sprawiedliwie – przemilczę dłuższą wypowiedź. Tak trudno dać uczniowi zasłużoną 5?
Z pewnością przyczyn odrzucania książek i sięgania po streszczenia i opracowania jest więcej... Jeśli ktoś nie czyta nic, a nagle każą mu przeczytać dwanaście ksiąg XIX-nasto wiecznej epopei w dodatku pisanej trzynastozgłoskowcem...
W liceum brakowało mi bardzo czasu na rozmowę. Musieliśmy szybko przerobić materiał „pod klucz”. Hołduje to popularnemu przekonaniu, że ważny jest cel. A podróż? Droga do tego celu, która tworzy z nas innych ludzi? Rozwija całą gamę emocji, o których istnieniu do tej pory nawet nie wiedzieliśmy?
Do tej pory dzieliłam książki na te, które czytam bo muszę i na te, które lubię. Ale może czasem warto nawet na ten złowrogo wyglądający kanon lektur spojrzeć pod innym kątem? Może te wyselekcjonowane przez kogoś ( no właśnie – przez kogo?) pozycje mają coś ciekawego do przekazania? Może gdybym sięgnęła po nie z własnej, nieprzymuszonej woli – nawet teraz, po latach, odkryłabym w nich coś wartościowego? Coś tak wartościowego, że znalazły się podstawowym kanonie lektur, które każdy Polak z wykształceniem średnim powinien znać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz